40 – Narzeczona Józia Frenkiela

(1938-1939)

 

Józio Frenkiel, administrator nieruchomości zamożnych warszawiaków, był –  znacznie dłużej niż Zygmunt Bluman – drugim narzeczonym Firy Mełamedzon. Ale i za niego nie za bardzo chciała się ona wydawać, choć lubiła go i uważała za mężczyznę rzutkiego i bystrego. Dopiero starania Frenkiela i rodziców Firy sprawiły, że w grudniu 1938 roku zgodziła się na zaręczyny.

Wkrótce potem Abram Mełamedzon po raz drugi wyjechał do Palestyny i już nigdy do Polski nie wrócił. Tymczasem Józio Frenkiel zamiast starać się wzmocnić uczucia Firy do siebie, musiał wywikłać się z niespodziewanej rodzinnej awantury z udziałem swojego ojca i jego świeżo poślubionej drugiej żony, a swojej młodej macochy. Zaprzątnięty kłopotami i pracą coraz rzadziej przyjeżdżał do Poznania – niemniej latem 1938 roku po raz drugi zaprosił Firę do „Śródborowianki”, pensjonatu w lasach pod Warszawą. Ale i wtedy pracował, a Firą przedpołudniami zajmował się inny wypoczywający tam warszawiak, student Mietek Kaliski. Choć ani Fira, ani Józio tego nie chcieli, słowo dane przez nią Frenkielowi powoli traciło na mocy.

Zamieszczamy tu ostatnie zdjęcia Abrama Mełamedzona zrobione w Polsce tuż przed jego wyjazdem do Palestyny, a także fotografie Firy wykonane w Śródborowie przez Mietka Kaliskiego i niezamieszczone w książce wspomnienia Firy Mełamedzon-Salańskiej dotyczące Frenkiela.

 

Odpoczynek z Józiem

Już po zaręczynach z Józiem – musiało to być wczesną wiosną 1938 roku – odwiedziłam Bronkę Szerc w Warszawie i zostałam zaproszona przez Herca Frenkiela, ojca Józia, do nich na obiad. Jesienią po długiej chorobie zmarła pani Frenkielowa i Józio z ojcem mieszkali teraz sami w dużym, pięknym mieszkaniu przy ul. Świętojerskiej 32. Zjedliśmy obiad w wesołej atmosferze, a na koniec pan Herc poprosił mnie: Fira, mam do ciebie wielką prośbę. Mamy gospodynię, która od lat prowadzi nasz dom. Jak widziałaś, to już starsza kobieta, ale jest u nas odkąd Józio był małym dzieckiem. Chciałbym, byś mi obiecała, że kiedy zostaniesz żoną Józia, pozwolisz jej nadal prowadzić dom, nie zwolnisz jej! Powiedziałam: Dobrze. Obiecuję.

Po obiedzie pan Frenkiel wybierał się z powrotem do biura – administrowali nieruchomościami bogatych obywateli Warszawy. – Firo, tu obok jest nieduży salonik z kanapą. Idź, odpocznij sobie – zaproponował na odchodnym. Byłam zdziwiona: nie potrzebowałam drzemki ani odpoczynku, byłam młoda i nigdy nie kładłam się w ciągu dnia. Ojciec Józia mówił jednak z taką pewnością, że nie zaprotestowałam. Poszłam i położyłam się na chwilę. Za mną przyszedł Józio: – Pozwolisz, że położę się obok? – zapytał. – Proszę bardzo – powiedziałam, więc ułożył się obok mnie i położył swoją rękę na mojej talii, pewnie by mnie przytulić. Drgnęłam, a on to poczuł. Ale nadal trzymał rękę, tylko powiedział: – Uśnij, jeśli chcesz. Możesz spać spokojnie. – Nie, nie jestem przyzwyczajona. Na to on: – Więc jeśli chcesz wstać, to wstań. – Nie, mogę poleżeć – odpowiedziałam. Leżeliśmy w milczeniu, a Józio na nic więcej sobie nie pozwolił. Potem zaczęliśmy rozmawiać. I tak kroczek po kroczku zdobywał sobie moje zaufanie.

 

Pytania siedemnastolatki

Wczesną wiosną 1939 roku Józio napisał do mnie list z prośbą. Jedna z jego warszawskich znajomych, młodziutka dziewczyna, przyjechała do Poznania do ciotki, ale jej kuzynowie, synowie owej ciotki, właśnie wyjechali i dziewczyna pisze mu, że nudzi się ze starszą kobietą. Do tego jest bardzo przygnębiona, w złym stanie ducha. Czy mogłabym tam pójść – podał mi jej nazwisko i poznański adres – i trochę z nią pobyć, zabawić ją? Poszłam i zobaczyłam ładną, siedemnastoletnią dziewczynę, która rzeczywiście była smutna i przygnębiona. Józio opowiadał mi potem, że jej ojciec gra w orkiestrze w jakiejś popularnej kawiarni i zarabia nieduże pieniądze. Dziewczyna wychowała się w rozbitej rodzinie, jej ojcu i jej trudno jest wyżyć, dlatego Frenkiel stara się pomóc jej pieniężnie.

Umówiłyśmy się w kawiarni. Przyszła i zaczęła opowiadać, że w lokalu, w którym gra jej ojciec, bywa wielu ciekawych ludzi, przez co ona ma różne znajomości w Warszawie. A potem zaczęła mnie dziwnie wypytywać. – Mam przyjaciela w Warszawie, który jest bardzo zaaferowany pewną młodą kobietą z Poznania. Może wiesz, kto to jest? Przypuszcza – wyjaśniała mi dalej – że ta poznanianka musi być bardzo elegancka, bo jej przyjaciel należy do tak zwanej „złotej młodzieży” i nie brakuje mu towarzystwa kobiet. Dlatego ona jest ciekawa, kto zawrócił mu w głowie. – A jak nazywa się ten przyjaciel? – spytałam. – Józio – powiedziała. – Frenkiel? – Tak – kiwnęła głową. – To mój bardzo bliski przyjaciel – roześmiałam się. Wtedy zrozumiała, że kobietą, o którą wypytuje, jestem ja. I spojrzała na mnie jakby rozczarowana – spodziewała się chyba, że dziewczyna, w stosunku do której Józio jest tak bardzo zaangażowany, musi być dużo bardziej efektowna.

Miała pewnie wobec Józia własne plany – był łakomą partią, zamożny i inteligentny. Nie wiem, czy coś się między nimi zdarzyło, ale ta dziewczyna nie zrobiła na mnie wrażenia niewinnej. Prędzej wyrafinowanej mimo swojego wieku. Była biedna i nie miała perspektyw, więc szukała dla siebie jakiejkolwiek szansy. U Józia Frenkiela jednak wielkiej nie miała.