52 – W nowym kraju

(1939)

 

31 maja 1939 roku 24-letnia Fira Małemedzon przekracza granicę polsko-rumuńską w drodze do Palestyny, by nigdy już do Polski nie wrócić. Jedzie pociągiem do Konstancy, gdzie przesiada się na rumuński statek „Transilvania”. Zawijając do portów w Stambule, Pireusie i Aleksandrii 6 czerwca dopływa do Tel Awiwu.

Zamieszczamy w tej części nieco wspomnień Firy z pierwszych dni w Palestynie, które uzupełniają opowieść zawartą w książce. Wspomnienia te dopełnia list Julka Herbsta z Białej koło Bielska, który wysłał do Firy na wieść o jej wyjeździe do Palestyny, oraz cztery listy napisane przez Firę do przyjaciół w Poznaniu, a opisujące jej podróż z Polski do Palestyny oraz początki życia w Jerozolimie. Dziewczyna napisała je w czerwcu i sierpniu 1939 roku, ale nigdy ich nie wysyłała, bo nigdy ich nie ukończyła. Po wybuchu wojny nie było już dokąd ich wysyłać. Publikujemy ich reprodukcje razem z fotografiami zrobionymi tamtego lata w Jerozolimie.

 

Dianka w objęciach Tatulińskiego

Przywiozłam ze sobą do Palestyny Diankę – na specjalny rozkaz tatusia, który nie chciał jej zostawić w Polsce. Martwiłam się trochę, bo groziła jej dwutygodniowa kwarantanna w celu sprawdzenia, czy pies jest zdrowy. Zastanawiałam się, czy nie zostawić jej u mojej kuzynki Bronki Szerc w Warszawie. Jej synek Rysio bardzo chciał mieć pieska, ale tatuś powiedział, żeby koniecznie ją przywieźć.

Z motorówki, która przewiozła nas ze statku na ląd, wysiadłam trzymając ją na smyczy. Nagle Tatuliński, który stał dość daleko wśród ludzi witających swoich bliskich, zaczął wołać: „Fira! Fira!”. Psinka rozpoznała jego głos, wyrwała mi się i popędziła w jego kierunku. Port był od ulicy oddzielony płotem, więc dopadłszy siatki i nie mając przejścia zaczęła łapkami wygrzebywać przejście pod spodem. Wkrótce znalazła się po drugiej stronie, szalejąc w ramionach tatusia. Odetchnęłam z ulgą. Już bez problemów, uwolniona od pieska i troski o niego, przeszłam przez biuro kontroli paszportów i też padliśmy sobie z Tatulińskim w objęcia.

Z portu pojechaliśmy do hotelu w Tel Awiwie i przez trzy dni spotykaliśmy się ze znajomymi z Polski. Odwiedzaliśmy z tatusiem brzeziniaków*, którzy tu byli. Widziałam brata Adasia Skowrona, który akurat wracał do Polski. O moim przyjeździe dowiedziała się też Edzia Einstein, starsza siostra Madzi – poznałam ją kiedyś, gdy przyjechała do Poznania odwiedzić rodziców – i przyszła do hotelu.

Po trzech dniach pojechaliśmy do Jerozolimy. Chciałam jechać autobusem, ale tatuś zadecydował, że bezpieczniej pojechać taksówką. W połowie drogi do Jerozolimy zaczynają się góry i jest wąwóz, w którym Arabowie często atakują i strzelają do przejeżdżających z ukrycia. Taksówka jedzie szybciej niż autobus i może jechać zygzakami, więc prędzej ominie czy umknie niebezpieczeństwu.

Nikt nas nie zaatakował i szczęśliwie dojechaliśmy do Jerozolimy, do domu tatusia, który stał na rogu ulic Malachii i Ezra w dzielnicy Kerem Abraham we wschodniej części Jerozolimy. Domek miał cztery mieszkania, które tatuś wynajmował. W mieszkaniu na parterze, u jednego z własnych lokatorów sam najmował pokój.

 

W towarzystwie Heńków

Już po paru dniach od przyjazdu do Jerozolimy byłam otoczona dawnymi znajomymi z Poznania, którzy przyjechali tutaj przede mną. Szczególnie bliska stała mi się Rutka Abkiewicz. Poznałam ją parę lat wcześniej, kiedy studiowała w Poznaniu, ale chyba w 1935 roku Rutka wyjechała do Palestyny. Pracowała tu w jakiejś restauracji przy ul. Jafskiej i spodobała się jednemu z synów właścicieli, który nazywał się Eliezer Pereg. Wyszła za niego za mąż i miała już synka.

Rutka szybko zaczęła wprowadzać mnie do towarzystwa swoich znajomych, byłych studentów z Polski. Niektórzy z nich pracowali teraz w żydowskiej policji pomagającej Brytyjczykom rządzącym wtedy w Palestynie. Wśród nich było dwóch Heńków, którzy bardzo się mną zainteresowali i zaczęli mnie oprowadzać po Jerozolimie. Jeden był wyższy, drugi niższy i poświęcali mi każdą swoją wolną chwilę. Rutka śmiała się i mówiła, że się we mnie zakochali. Ja bardzo dobrze się czułam w ich towarzystwie, więc chodziliśmy do kawiarenek przy ul. Jafskiej lub grać w tenisa – przywiozłam swoją rakietę – na placu tenisowym, który był w dzielnicy Rehowia, blisko mojego dzisiejszego mieszkania. Na Starym Mieście mieszkali Arabowie i dla Żydów było ono niedostępne, ale w sierpniu, kiedy przyszedł dzień żałoby Tisza be Aw i Żydzi mogli iść modlić się pod Ścianę Płaczu, moi Heńkowie namówili mnie na zwiedzanie. Poszliśmy przez Jafską Bramę a potem wąskimi uliczkami aż do Ściany Płaczu, która była wtedy usytuowana w wąskiej uliczce pomiędzy arabskimi domami.

W Polsce wszyscy Żydzi karmili się od wieków tęsknotą do tego świętego miejsca, ale ja, gdy dotykałam teraz tych wielkich głazów, byłam rozczarowana. Uliczką przeciskali się Arabowie, jedni szli, inni jechali na osłach, nie było atmosfery do modlitwy, nie czuło się świętości tego miejsca. To była zwykła uliczka i tylko my, Żydzi, zatrzymywaliśmy się tam, aby się pomodlić.

Wysoki Heniek wyprowadził mnie kiedyś na spacer w kierunku wschodniej Jerozolimy, gdzie był cmentarz. Było popołudnie, po obiedzie i z daleka było widać góry Jordanii, okolica nie była jeszcze wtedy zabudowana. Heniek, który kochał Palestynę, powiedział wtedy: – Zobacz, jakie piękne niebo, góry, ziemia. A ja odpowiedziałam: – Góry mają tu kolor brudny, beżowy, jasno-brązowy. Słuchaj, jak się wychodziło w Polsce wysoko w góry, to się widziało pola, łąki, dywany wspaniałych kolorów. On na to: – Spójrz w niebo, jak w powietrzu grają cząsteczki fioletowego odcienia. Powiedziałam: – Ja niczego nie widzę. Powietrze.

Trzy lata później, kiedy mój synek Rami był jeszcze niemowlęciem, wyszłam na dach domu wywiesić pieluszki, żeby wyschły w słońcu. Jak już je powiesiłam, spojrzałam na okolicę i patrząc daleko na widnokrąg zobaczyłam, że w powietrzu drgają różowo-fioletowe punkciki. Zobaczyłam to, co kiedyś widział Henio. To był rodzaj wstrząsu, bo naraz zdałam sobie sprawę, że widocznie już bardzo kocham ten kraj.

 

Małżeństwo z Abraszą

Jedenaście dni przed wybuchem wojny, 21 sierpnia, do Palestyny przypłynęła mamusia. Podróżowała tą samą drogą, co ja. Kiedy wysiadła w porcie w Tel Awiwie, zrobiłam jej niespodziankę – powiedziałam, że za dwa dni pobieram się z młodym człowiekiem, który nazywa się Abrasza Salański i pochodzi z Litwy.

Plan był inny, mama miała mi pomagać w szukaniu fikcyjnego kandydata na męża. Brytyjczycy zamierzali jednak od 25 sierpnia znieść przepis o obywatelstwie palestyńskim dla poślubiających kogoś, kto takie obywatelstwo już ma. Musiałam szybko wyjść za mąż. Zanim przypłynęła mamusia, ja i Tatuliński ustaliliśmy z Abraszą, że tymczasem weźmiemy ślub fikcyjny, a jak się do niego przyzwyczaję, to małżeństwo być może stanie się faktem.

Abrasza przyjechał do Palestyny pięć lat przede mną. Trudno było nam się porozumiewać, bo on mówił tylko po hebrajsku i pięknym językiem żydowskim, a ja musiałam łamać mój niemiecki, ale jakoś udawało nam się dogadywać. Poza tym był bardzo miły w obejściu i okazał się najlepszym tancerzem wśród młodzieży, którą poznałam wtedy w Palestynie. Często więc z nim tańczyłam, a on prawił mi komplementy, że tak dobrej partnerki jeszcze nie miał. Pochlebiało mi to. Każdego dnia po pracy przychodził do mnie i zapraszał mnie do kawiarni, tak że coraz rzadziej przebywałam w towarzystwie Heńków. Dobre wrażenie wywarło na mnie również to, że przyjechał do Palestyny po roku czy dwóch latach studiów na politechnice w Kownie. Tu dalej zaczął studiować, ale kiedy dzięki protekcji kuzyna swego ojca, który był kasjerem w banku, dostał bardzo dobrze płatną posadę bankowego urzędnika, przerwał naukę. Miałam nadzieję, że kiedy nauczę się hebrajskiego, zawiąże się między nami nić porozumienia także pod względem zainteresowania literaturą czy sztuką.

 

* W Brzezinach koło Łodzi Fira miała bardzo liczną rodzinę ze strony mamy.

 

 

List Julka Herbsta napisany do Firy wkrótce po jej wyjeździe do Palestyny

 

Biała 12. VI. 39.

 

Droga Fireczko!

Bardzo byłem zaskoczony Twoją widokówką, za którą serdecznie dziękuję. Ta niespodzianka była z dwóch względów: i to, że już byłaś w drodze, a drugie, że o mnie masz zamiar dalej pamiętać. Duży żal mi się robi, jeżeli pomyślę, że chyba długo, a może bardzo długo widzieć [cię – przyp. red.] nie będę. Niestety na pewno los tak chce. – ale prawie z powodu tej dużej odległości, która nas rozłącza,  p r o s z ę  Cię  g o r ą c o,  ażebyś mi  c z ę s t o,  bardzo często  p i s a ł a.  Bo bądź pewna, że każda pocztówka i każdy list będzie dla mnie otuchą. Sama nie wiesz, co Ty dla mnie byłaś i co to dla mnie znaczyło w Twoim towarzystwie móc kilka godzin spędzić. Muszę na ten temat skończyć, bo bym się za daleko wymówił.

Wysłałem w zeszłym tygodniu list do Ciebie pod adresem Lewkowicza, mam nadzieję, że go na Twój adres wysłał, ponieważ do dzisiaj nie wrócił. Ten list wysyłam pocztą lotniczą, następny wyślę normalnie i dołączę Ci kilka zdjęć mojego synusia. Oczekuję i proszę o resztujące [brakujące – przyp. red.] zdjęcia.

Jak Ci już w liście do Poznania doniosłem, odwiozłem moją rodzinę 1-ego do Rabki.

Byłem na sobotę i niedzielę na odwiedzinach i zrobiłem te wspomniane zdjęcia.

Tak na ogół u mnie bez zmian. Mam zamiar pod koniec tego miesiąca z zimową kolekcją wyjechać. Smutno mi będzie w Poznaniu.

Fireczko, poinformuj się, czyby można tam w mojej branży coś zacząć. Znam też dobrze wyrób waty hygroskopejnej (aptekarskiej). Albo jaki zawód miałby tam powodzenie? Jakie wrażenie robi na Ciebie Palestyna i co myślisz, jak w tym kraju przyszłość będzie wyglądała?

Droga Fireczko, kończę na dzisiaj, bo chcę, ażeby list jeszcze dzisiaj odszedł.

Proszę Cię jeszcze raz o najszybszą wiadomość i napisz dużo o sobie.

Serdecznie Cię pozdrawiam i w policzek (lewy i prawy) całuję

Twój szczery

Juliusz

 

Pozdrowienia i ukłony dla rodziców.

 

List do Poli Szapirówny i Anki Goldberg adresowany na ul. Zamkową 7, II p. Poznań, u p. Melnik

 

Tel Aviv 6. VI. 1939

 

Moje kochane!

List ten piszę do Was, ale możecie go przeczytać wszystkim, którzy pragną o mnie coś wiedzieć. Przez okna dochodzi melodja dawnego szlagieru: „Błękit nieba” i teraz wiem, że bez racji głosi ta piosenka, że: „nad nami w górze to samo niebo i ten sam błękit porannych zórz”, nie – to niebo rozpalone i jak gdyby wyblaknięte od słońca jest inne – jest nam drogie!

A teraz jestem z moim Tatulińskim (ojcem) w hotelu, jeszcze do syta się nie nagadałam, zjadłam obiad w jakiejś restauracji-ogródku, gdzie na ziemi zmieszane z piaskiem leżą muszelki morskie. Zjadłam pierwszy raz – chleb palestyński. Jak on mnie smakował!!! Czy sądzicie, że wydawał mi się lepszy, że w ogóle do obiadu nic nie jadłam (wylądowanie, rewizje i przyjazd pochłonęły moc czasu), ale ja jestem przekonana, że był dobry, bo nasz i nie dam się przekonać, jeśli ktoś będzie argumentował moim głodem.

Na ulicy (byłam z Tatulińskim i z Chonem z Poznania) w pewnym momencie zatrzymało się auto i przez tubę przezroczystą celuloidową po angielsku i po hebrajsku (nic nie rozumiałam) zawiadomiono, że dziś rano zamordowano w Tel Avivie Araba i za karę do jutra g. 19-tej nie można wyjechać. Nikt nie protestował. Czy wiecie, że wczoraj Arabowie zabili 4 policjantów ang. i 3 żydowskich?

Wieczorem przyjdzie Leoś i Slobusówne, spotkali Tatul. i zawiadomił ich. Jest to więc wszystko, co mogę pisać o czasie teraźniejszym, cofam się myślą do mego wyjazdu. Na dworcu* wśród moich krewnych był Abraszka Ney z Pikólaków i prosi o pozdrowienie z P-nia Adasia i Lolka Potoka. Następną ważną dla mnie stacją był Lwów, gdyż pożegnałam tu jednego z najmilszych i najwięcej wartościowych mych przyjaciół**. Następnie miłą nawet miałam rewizję na granicy i mało znaczącą po stronie rumuńskiej. Uprzedzam wszystkich chcących nadać rzeczy na bagaż, że spotka ich wiele przykrości i kłopotu w Rumunji, gdyż ile razy wagon nasz był odczepiany, musiałam biegać do magazynów bagażowych i prosić o dołączenie moich waliz do mego pociągu, a w końcu ja pojechałam do Konstanty-portu, a mój bagaż do Constanty-miasta i to też nie miałam pewności, czy nie został na jakiejś stacyjce lub nie poszedł do Bukaresztu, bo przy rumuńskich porządkach musi być wszystko niewporządku. Ale nie ma powodu do zmartwień. W takim wypadku należy pojechać do miasta na dworzec towarowy, nakłócić się z kolejarzami (w jakim języku się chce, bo ani ja, ani oni mnie nie rozumieli zanim nie dałam nurka do magazynu i nazywając go: a szwarc cholero, wskazałam mój bagaż. On był bardzo zadowolony, bo zrozumieliśmy się. Potem można pojechać oglądać miasto. Rumuni są podobni do Anglików pod jednym względem, im się nie spieszy, a zegary ich się wstrzymują nawet. Jeśli napis głosił, że rewizja paszportów ma rozpocząć się o 5 to zaczęła się po 6-tej. Ale nic nie spóźnili – a ja też nie. W tym czasie ja siedziałam u kontrolera i uniknęłam rewizji. Jest to szalenie miły pan i przytem bardzo ładny. On ma jakieś wysokie stanowisko, gdyż podlegli mu kontrolerzy bez oglądania znaczyli moje walizy, a jego jacyś urzędnicy zamiast tragarzy wnieśli mi rzeczy na okręt. Odprowadził mnie z kwiatami, zmienił mój numer kabiny i poprosił komisarza o nie zapełnianie mojej kajuty. To wszystko kosztowało mnie parę czekoladek z Waszej bomboniery, parę uśmiechów i moje zdjęcie i obietnicę, że będę mu odpisywała na listy. (Ma śliczne nazwisko: Marinescu). Jeśli ktoś z czytających będzie w porcie Constantza, to może go pozdrowić.

Jeśli jest wzmianka o oryginalnych nazwiskach, to podaję: Mustafa Sirza Kyskin Osman bey. Jak wam się to podoba. On jest inżynierem lotnictwa, mieszka w Istambule, ma hebanowe, gęste, lśniące włosy, ładną twarz i często rozchylające się w uśmiechu usta ukazują rażące białością zęby. Jeśli którąś z Was bliżej on interesuje, mogę służyć adresem i bliższymi informacjami.

W Konstantynopolu nie mogłam zejść, bo byliśmy krótko. W Pireusie (Grecja) wysiedliśmy, aby pojechać do Aten i zwiedzić Akropolis. Piękne są te ruiny dawnych świątyń. Nazbieraliśmy parę kamieni (białe jakby alabaster) na pamiątkę i opowiedziałam mym towarzyszom parę anegdot o tych zabytkach i wróciliśmy przed podniesieniem mostku na okręt.

Przepiękny jest przejazd przez Dardanele.

 

Jerusalem 15. VI. 39.

Piszę po dość długiej przerwie, ale zbyt wiele spraw odrywało mnie od pisania.

Do Aleksandrji przybyliśmy 4. VI. na 24 godziny. Po obiedzie pojechaliśmy taksówką na obejrzenie miasta i muszę się przyznać, że wtedy zgubiłam swoje serce. Jakie przecudne budynki, ulice, ogrody, no wszystko prawie jest tam piękne. Egipcjanki mają twarze zakryte, ale wiele z nich budzi odrazę swym niechlujnym wyglądem. Płeć brzydka jest tu przeważnie piękna i może się podobać. Byłam w lokalu nocnym, zaprosili mnie dwaj Arabi, ale klnę się na Boga, że myślałam, że są Anglikami lub Żydami. Bardzo inteligentni i dobrze wychowani, znać na nich wpływ Europy. Jeden inżynier agronomii, a drugi był profesorem gimn. Rozmawiałam z nimi po angielsku i Eliemu*** należy się podziękowanie za naukę ang., gdyż przydała mnie się do flirtu. Widziałam tam też dzielnicę rozpusty. Egipt jest jedynym krajem prócz Japonii, który toleruje taki system prostytucji. Warto się nakarmić wstrętem, ale zobaczyć ten obraz. Małe, kręte wąskie uliczki mają na parterze rodzaj sklepików – pokoiki, na których progach stoją kobiety młode, stare, chude, grube z potężnymi brzuchami i biustem w tanich, niby jedwabnych obcisłych lub już rozpiętych sukniach i wołają przechodzących. A są tu całe tłumy turystów, tubylców, marynarzy itd. W głębi pokoiku stoją kanapy i stół. Na pięterkach są balkoniki, a na nich takież kobiety głośno reklamujące się. Widać w tych pokoikach nieraz więcej osób i zastanawiam się, czy te zbyteczne osoby opuszczają ten pokój w razie potrzeby. Niektóre drzwiczki są zamknięte, jest to widoczny znak.

6. czerwca zajechałam do Tel-Avivu.

Wszystko tam jest nasze. Nawet bomby, które wybuchły w czasie mego powrotu z lokalu nocnego w nocy z 12 na 13, w odległości 4 domów przede mną – nie przestraszyły mnie. Może dlatego, że nasze. Piękny jest nasz Tel-Aviv, nie da się wprost opisać, a morze choć jest takie, jak gdzieś indziej, wydaje się innem.

Teraz jestem w Jerozolimie. Widuję Rutkę (Abkiewicz) i Lolka Arkusza. Jednym z najmilszych tutejszych mych znajomych jest Ferszko, znany muzyk wszystkim bywalcom warszawskich lokali. Tymczasem mam jeszcze mało czasu, gdyż wszystko doprowadzam do porządku.

Myślę o Was bardzo dużo i chciałabym Was widzieć na tym gruncie. Pozdrowienia dla Waszych rodzin, Adasia Skowrona, Lolka, Jurka R., Maksa, Mietka Guzika i Patałowskiego. Was silnie całuję.

Fira

 

* Na dworcu w Warszawie.

** Chodzi o Henryka Wollischa.

*** Eli Rotenberg przed wyjazdem Firy uczył ją angielskiego.

 

List do Soni Abramowicz, przyjaciółki Mełamedzonów, oraz do jej córki Lucynki dołączony do listu do Poli Szapirówny i Anki Goldberg

 

Jerusalem 24. VI. 1939.

 

Moja Kochana p. Soniczka i Lucynka!

Już miesiąc dochodzi od czasu, jak pożegnałyśmy się, a przeżyłam tyle wrażeń, że trudno je doprawdy zebrać. Podróż dość dokładnie opisałam w liście do Anki i Poli, niech więc dziewczynki dadzą Pani i Lucynce przeczytać, jeśli zaciekawi Was. Pani postaram się opisać więcej życie tutejsze i proszę dać to znów dziewczynkom do przeczytania i p. Gernerowej. Okręt nasz 6. VI. 39 r. przybył do Tel-Avivu, a właściwie zatrzymał się na otwartym morzu skąd z dala był widoczny brzeg z budynkami. Po 7-mej rano nastąpiły formalności paszportowe, opłacenie przewozu za siebie i bagaż do brzegu. Do okrętu więc dojeżdża duże czółno motorowe, na które dźwigi spuszczają powiązane w sieci walizy. Do podobnej motorówki po bocznych schodkach schodzą pasażerowie, przeważnie Żydzi, gdzie żydowscy robotnicy pomagają skoczyć do środka. Wszędzie rozbrzmiewa język hebrajski a z nami starają się mówić po żydowsku, niemiecku lub na migi. Motorówka szybko pruje fale i mostkiem wchodzimy na ląd, gdzie rozległe budynki portowe zasłaniają widok miasta, a na morzu lekko kołysze się okręt, który nas przywiózł i który zabiera nowych pasażerów jadących do Polski. Przy rewizji otwiera się walizy, przejrzy trochę rzeczy i naznaczy, że zrewidował, a bagaż znów przechodzi na wózki robotników portowych, którzy podwożą go do taksówek. Wyrywają sobie pracę z rąk. Pasażerowi nie dają nadwyrężyć się podniesieniem najmniejszej paczki, a w końcu nie chcą przyjąć żadnego napiwku, bo zapłaciliśmy już na okręcie. Silne robi to na nas wrażenie, bo mamy świeżo w pamięci, że na okręcie nie chcą zwrócić paszportu, zanim nie zostawi się napiwku kelnerom i pokojówkom. Potem nastąpiło przywitanie z Tatulińskim i jego z Djanką, która warjowała z radości, i taksówką dojechaliśmy do miasta, do hotelu. Tydzień bawiłam się wesoło, kąpiąc się w morzu i odwiedzając tutejsze lokale. Spotkałam Leosia, p. Blufsztajna, p. Le… [nieczytelne, być może Lewa albo Leona – przyp. red.], Edzię Einstejn, Antka Dąba, Etkę i Madzię Globus, Wiktora Coblinera (wyjechał w niedzielę do Polski) i nasłuchałam dużo opowiadań o ludziach, których znałam i których nie mogę zobaczyć, bo na kolonję* wyjazd jest niepewny. Wszyscy oni się tam okropnie zmarnowali, pod duchowym i fizycznym względem. Kibuc nie daje zdolnym jednostkom żadnej możliwości do wyżycia się, przeciwnie, upodabnia jednych do drugich.

 

13. VIII. 1939.

Gdy sięgam wspomnieniami do dni minionych, aby uchwycić przeżycia, cieszę się z okresu, który przeszedł. Był tak miły, wesoły i towarzyski, że nigdy bym się nie spodziewała, że i tu można tak dobrze się bawić. W Tel-Avivie poznałam b. ładnego, miłego i uprzejmego młodzieńca, który mnie oprowadzał po wszystkich lokalach, a kąpiel ranna w morzu Śródziemnym dawała resztę niezliczonych przyjemności. Samo miasto jest tak piękne, że nie można wprost porównać z żadnym innym miastem. Charakter Gdyni jest podobny trochę, ale Tel-Awiw jest o wiele piękniejszy, kobiety w cukierniach elegantsze, a na ulicach pełno ludzi w najmniej krępujących ubiorach.

 

Jerozolima [data dzienna nieczytelna – przyp. red.] VIII. 1939.

Jerozolima jest zupełnie inna, trochę cięższa i po Tel-Avivie mniej się podoba, ale jeśli tu ktoś pomieszka miesiąc, to już nigdzie nie będzie mógł żyć jak tu! Tak jest ze mną. Każdy dzień więcej zbliżał mnie do Jerozolimy, a teraz kocham to miasto.

Ja zostawiłam Pani skarbonkę i jestem ciekawa, czy nie miała Pani z tego powodu jakichś przeszkód, bo chętnie teraz ureguluję tę sprawę z wdzięcznością, że Pani mnie wtedy chciała wyręczyć.

Teraz pragnę się z Panią podzielić nowiną: w tych dniach nastąpi mój ślub. Opisałam go w liście do dziewczynek, to one pani opowiedzą. Ważnem jest, że każdy musi go lubić i musi się podobać.

 

* Chodzi o kibuce położone w otoczeniu terenów zamieszkanych przez Arabów.

 

List do Maryli i Marka Lewkowiczów dołączony do listu do Poli Szapirówny i Anki Goldberg

 

Dla p. Lewkowiczów

Małe Garbary 7a II p.

25. VI. 1939.

 

Moi drodzy!

Serdecznie Wam dziękuję za przybycie na dworzec*. Ja już się prawie nie spodziewałam Was, bo myślałam, że będziecie zmęczeni. Krótko, ale jednak byliśmy razem podczas Waszej rocznicy ślubu. Myślałam, że dzień lub wieczór ten spędzimy inaczej, ale to jest w życiu mniej ważne, najgłówniejszą rzeczą jest mieć szczęście i to Wam z całego serca życzę.

Tu jest pięknie, tak jakoś inaczej, że koniecznie musi się tu być, aby to zrozumieć. Mówią o Palest., że to jest kraj, w którym ludzie nie mają pracy a żyją, nie są żonaci – a mają żony itd. Bez pracy jest tu okropnie, z pracą jest tu źle, gdyż wszelkie posady są niepewne i mało płacą. Uważam jednak, że życie dało Wam dostateczną zaprawę na tutejsze warunki i jeśli kiedyś będziecie mieli okoliczności sprzyjające przyjazdowi – nie namyślajcie się długo. Łatwiej w Polsce zarobić, łatwiej tam żyć, ale tu jest łatwiej oddychać. Teraz tu w handlu, budownictwie, przemyśle, jakiejkolwiek fabrykacji jest szalony zastój. Interesy są bez klientów, dużo wolnych mieszkań, kapitały leżą w bankach bezużytecznie itd. a jednak ludzi wciąż przybywa i dla wszystkich jest miejsce (pracy nie). Bardzo dobrze ja się tu czuję i, Marysieńka, według przepowiedni tej z ul. Wielkiej – choruję już od tygodnia i dziś jest pierwszy dzień normalnej mej temperatury. Mam tu już wielu znajomych, którzy mnie bawią dniami i wieczorami do 12 w nocy, gdyż wtedy opuszcza się lokale nocne, ponieważ nocą jest zakaz chodzenia. Dostałam już tu pierwszy list miłosny z Tel-Avivu (byłam tam tydzień czasu) pisany po hebrajsku i musiano mi go przetłumaczyć. A z jaką przyjemnością wąchałyście [prawdopodobnie: wąchalibyście – przyp. red.] róże stojące obok mnie, które otrzymałam od znajomego z powodu choroby. Tu kwiaty są bardzo drogie, ale jest utarty piękny zwyczaj, że każden prawie mąż wraca w piątek po pracy chociaż z kwiatkiem do domu. Najwięcej wydają tu rodzice pieniędzy na dzieci, szkoła powszechna jest tu płatna i kosztuje około 300 zł rocznie. P. Marku, pan chyba w tym miejscu lżej oddycha, bo Niuteczek** ma szkołę wolną.

Mamusia nam pisała, że Marek wyjechał. Jestem ciekawa dokąd i co robicie, co macie zamiar robić, jakie są plany i jakie zmiany zaszły u Was? Napiszcie mi potężny list!

Marysieńka, jestem ciekawa jak z Twym apetytem, jaki jest Twój humor, czy Niuteczek je szybciej i czy nie zbili nowej szyby na podwórzu? Wyobrażam sobie, ile zmartwień ma Twój mąż teraz zanim zaczniecie zarabiać. Proszę Was mocno – piszcie o każdem głupstwie i o wszystkich ważnych sprawach. Opowiadam tu Tatulińskiemu o Was, o Niutku, o Djance, o ekspedycjach Marka, jak towar nazywał żydowskiemi przekleństwami itd. i Tatuliński zaśmiewa się poprostu.

Od kilku dni są szalone upały, bo temperatura przechodzi 40 C, ja na szczęście wcale tego nie odczuwam, bo nie wychodzę jeszcze z powodu choroby, a pokój nasz jest chłodny.

W tych dniach mam zamiar napisać do Bronki***, która ma polecenie z otrzymanych pieniędzy od Józia wysłać Wam 15 zł.  Nie mogę sobie przypomnieć, czy ja zabrałam od Was wełnę granatową ze swetra, który Nolkowi chciałam robić?

Oczekuję od Was listu i całuję Was i Niuteczka bardzo, bardzo mocno.

Serdeczne pozdrowienia dołączam od Tatulińskiego i Djanki.

Wasza

Fira

 

* Mowa o Dworcu Głównym w Poznaniu.

** Syn Lewkowiczów. Nieco dalej w liście nazywany jest też Nolkiem.

*** Chodzi o Bronkę Szerc z Warszawy, kuzynkę Firy.

 

Druga część listu do Poli Szapirówny i Anki Goldberg, napisana na osobnej kartce papieru:

 

Część II-ga

12. VIII. 1939

 

Moje kochane!

Na długi okres czasu zaprzestałam z pisaniem listów. Jest tak dużo zajęć, że doprawdy ja ani czasu, ani głowy nie miałam wolnej. Chciałabym móc Wam opisać moje „interesy”, ale właściwie to „interesami” wcale nie były, gdyż przebywanie w miłem towarzystwie i korzystanie z najrozmaitszych rozrywek lekkich i kulturalnych jest najwyższym stopniem przyjemności. Teraz w ostatnich dniach wiele się zmieniło, gdyż musiałam z niektórymi ludźmi przestać się widywać, ponieważ byli t.z. kandydatami, a ja zdecydowałam się na wybór jednego z nich. Zaręczyn u nas oficjalnych nie było, gdyż w takie historje bawiłam się już 2 razy w Polsce i uważam za zbyteczne, ale mam do Was prośbę: gdy otrzymacie ten list, to jest za kilka dni, wybaczcie mi, że tak długo nie wysłałam do Was listu. Pobiegnijcie myślą do mnie bez żalu, serdeczną, bo może będzie to dzień mego ślubu. Jesteście pierwszymi, do których wysyłam to oznajmienie, a prócz tego list stary, który leży w tej kopercie, jest także dowodem, że o Was myślałam często, proszę więc Was nie odpłacajcie mi się zwłoką w odpowiedzi, gdyż z utęsknieniem będę oczekiwała Waszego listu. Sądzę, że Was ciekawi jego osoba, a więc podzielę się z wami memi spostrzeżeniami. Jest niewysłowienie dobry, miły, towarzyski, piękny, młody (27 i pół lat), ładnie się ubiera, wszystko na nim jest lśniące, można poprostu powiedzieć smaczne, pracuje w banku, ma więc czystą pracę i wolne poobiedzia i wieczory. Jest skromny, dumny i niezepsuty przez kobiety jakimś dziwnym trafem okoliczności, bo tu dziewczynki bardzo się narzucają, a w nim nie ma ani cienia zarozumiałości. Gdy któraś z Was przyjedzie – same się przekonacie. Do ogólnej charakterystyki mogę dodać, że ma jasną twarz, ładny, troszkę ciemniejszy blond kolor włosów i brązową oprawę szaro-niebieskich oczu. Jest ładnym typem „szajgeca”, a tacy mi się zawsze podobali. A jaki nos! Ma się ochotę go pocałować. Piszę jak zakochana, ja która tak często nie wierzyłam w jej istnienie i byłam za tak zwanemi dobremi partiami. A teraz mnie jest dane wszystko razem!

Proszę Was tej drugiej części nie czytajcie nikomu, powiedzcie tylko, co pisałam, bo przed Wami wylałam trochę moich uczuć, a przed innymi nie chcę się „afiszować”.

Do Waszego listu dołączyłam list do p. Lewkowiczów i dla p. Soni, i proszę Was nie gniewajcie się za to na mnie.

Jeszcze raz proszę Was serdecznie nie dajcie mi czekać na Wasz list. Niech dużo, dużo osób dopisze, bo ja tu o wszystkich pamiętam, choć nie o wszystkich wspominam w liście. Myślę także, że jeśli nie odpiszecie mi zaraz, to przyczyną może być, że będziecie na jakimś urlopie i mój list Was nie zastanie.

Dziękuję Wam za wszystkie miłe chwile jakie przeżyłyśmy razem w ostatnim czasie, za bombonierę na drogę i pamiętajcie, że gdy przyjedziecie tu, to dom mój stoi dla Was otworem, a ja zawsze chętna pomocą lub radą.