43 – W Tatrach z lwowiakami

(1938)

 

W sierpniu 1938 roku Fira pojechała z Lolkiem Gernerem na kolonie lwowskiego Bnei Britu – żydowskiej organizacji filantropijnej – do Zakopanego. Jej udział w wyjeździe był warunkiem rodziców chłopca, pod jakim zgodzili się go puścić w góry. Miał już szesnaście lat, ale był ich jedynakiem, zapewne oczkiem w głowie. W piątym albumie Firy Mełamedzon-Salańskiej jest z tego wyjazdu dużo zdjęć. Część z nich znalazła się w książce, większość publikujemy w tutaj. Na fotografiach widać Firę i Lolka oraz Niuśka, czyli Henryka Wollischa – adwokata, któremu dziewczyna wpadła w oko, a i który jej bardzo się spodobał. Jest też inny adorator – student medycyny, a także wielu Żydów ze Lwowa, o których nic bliższego nie wiadomo. Może ktoś ich rozpozna?

Historia z Wollischem opisana jest w książce – poniżej zamieszczamy nieco szerzej zarysowany kontekst tej historii.

 

Siostra i narzeczona

Bnei Brit był amerykańską organizacją żydowskich wolnomularzy, którzy wspierali młodych Żydów nie mających pieniędzy, np. na studia. Lwowski oddział tej organizacji zamieścił w gazecie informację, że organizuje w Zakopanem kolonie, na które można się zgłaszać. Lolek ją znalazł i zapragnął na nie pojechać. Przyszedł i zaczął mnie błagać, bym z nim pojechała, bo rodzice się nie zgodzą. Kiedy w końcu się zgodziłam, ojciec Lolka zamówił dwa miejsca na obozie i pojechaliśmy.

Uczestników kolonii było dużo, nie pomieścilibyśmy się w jednym pensjonacie, więc wynajmowaliśmy kilka domów obok siebie. Ja dzieliłam pokój z dziewczyną ze Lwowa, nie pamiętam już jej imienia, bodajże Marylą, której narzeczony popełnił jakiś czas przedtem samobójstwo. Oboje byli siostrą i bratem w Bnei Bricie – w tej organizacji członkowie tak oficjalnie siebie nazywali – i tam chyba się poznali. Byli zaręczeni ładnych kilka lat, on chciał być adwokatem, skończył prawo, ale przez długi czas nie mógł znaleźć pracy i zrobić aplikacji. Zdaje mi się, że nieoficjalnie zamknięto wówczas we Lwowie listę adwokatów dla żydowskich kandydatów i on się załamał. Stracił wszelką nadzieję na przyszłość i rzucił się pod pociąg. Pokazywała mi list, w którym pisał do niej, dlaczego to robi.

 

Wróżba na wakacje

Kolonie były udane, często chodziliśmy duża grupą na wycieczki w góry, pojechaliśmy autobusem do Morskiego Oka i kolejką na Kasprowy Wierch, graliśmy w tenisa, czasem wieczorami szło się potańczyć. Byłam zaręczona z Józiem Frenkielem, którego bardzo lubiłam i ceniłam, ale nie kochałam. Rodzice długi czas, jak opowiadałam, przekonywali mnie do tych zaręczyn, aż się zgodziłam – ale nie spieszyłam się do małżeństwa. Chciałam jeszcze być wolna i swobodna, a poza tym Józio odsunął się wtedy ode mnie, bo musiał sam kierować biurem Frenkielów i był w wielkiej kłótni z ojcem i macochą. Jechałam zresztą na te kolonie z przeświadczeniem, że coś się wydarzy.

Od czasów Marysi, mojej szkolnej jeszcze koleżanki, której wróżka wywróżyła, że jej mama umrze a ona nie pobierze się z ukochanym – i to się sprawdziło – zaczęłam chodzić od czasu do czasu do tej wróżki na ul. Wielką. Przed koloniami też poszłam a ona powiedziała mi, pamiętam: – Pojedziesz gdzieś daleko na wakacje i poznasz tam młodego człowieka, blondyna, do którego poczujesz uczucie.

Byłam bardzo ciekawa, kto to może być, i wypatrywałam go na koloniach z zaciekawieniem. Najpierw myślałam, że to student medycyny – czy już młody lekarz, nie pamiętam – ze Lwowa, który zaczął kręcić się wokół mnie i z którym jestem sfotografowana na różnych zdjęciach. Potem jednak pojawił się Henryk Wollisch ze Lwowa. Heniutek był adwokatem a przy tym jednym z kierowników lwowskiego Britu i teraz współorganizował kolonie. Był dobrym znajomym jednego ze znanych dziennikarzy „Chwili”, żydowskiej gazety ze Lwowa, dość popularnej w kraju. Ten dziennikarz też brał udział koloniach, mam ich zdjęcie razem. Spodobałam się Heniutkowi i zaczął przychodzić do mojego pokoju, niby do mojej współlokatorki, którą znał, a tak naprawdę do mnie. Mnie też się podobał, był ciekawy. Aż w końcu powiedział, że chce się ze mną ożenić.