36 – Ubrania, fotografie i wyobraźnia

(1936)

 

Młoda Fira Mełamedzon lubiła się fotografować – robiła to amatorsko, ale zdarzało się jej też pójść do fotograficznego atelier, by zrobić sobie serię portretów w różnych pozach. Zdjęcia, które prezentujemy w tej części – wykonane najprawdopodobniej w Poznaniu – musiały powstać z potrzeby pokazania się. Fira odebrała od krawcowej świeżo uszytą sukienkę, na tyle niesztampową, że poszła się w niej sfotografować w różnych ujęciach. Ile zamówiła odbitek? Ile podarowała ich potem swoim przyjaciołom?

Na kartach swoich albumów Fira sfotografowana z innymi kobietami, również starannie i dobrze ubranymi, wyróżnia strojem. Ma bardziej oryginalną, zaopatrzoną w fantazyjne dodatki sukienkę, kiedy indziej znakomicie skrojony płaszcz albo żakiet podkreśla jej dziewczęcą wiotkość. Fira niezwykle dbała o każdy szczegół, zawsze z uwagą dobierała rękawiczki, kapelusze, pantofle – a strój jeszcze wzmacniał jej wrodzony czar, który tak oddziaływał na mężczyzn. Jej elegancja i indywidualny styl w ubiorze to efekt nie tylko zamożności rodziców. To także – a może przede wszystkim – własna inwencja Firy, która gotowe wzory z żurnali na własną modłę zmieniała, coś do nich dodając lub coś odejmując.

 

Szycie ubrań na miarę było w mojej młodości czymś powszechnym, dla mnie nieomal codziennym. Mogłam sobie na to pozwolić. Jeżeli potrzebowałam rękawiczek do nowej sukienki, po prostu szłam i zamawiałam. Miałem całe pudło różnych rękawiczek pasujących do różnych sukienek, na różne pory roku.

Miałam kilka dobrych, sprawdzonych krawcowych. Szyły mi różne części garderoby: haftowane ręcznie bluzki, jedwabne piżamy, sukienki wraz z dodatkami, które sama wybierałam, spódnice, żakiety i inne części ubrania. Pierwszą krawcową, do której chodziłam, była Melania Jańczakówna, starsza siostra mojej przyjaciółki Stasi – szyła mi przeważnie drobne rzeczy, bieliznę, ale też sukienki czy bluzki. Potem długi czas jeździłam specjalnie do Łodzi, do krawcowej cioci Lili, która była specjalistką od sukienek, szyła je przepięknie. A pod koniec pobytu w Polsce znalazłam w Poznaniu młodą i zdolną krawcową – Żydówkę, która przeniosła się z Kalisza. Mieszkała zdaje się blisko ul. Pocztowej*. To ona uszyła mi bardzo ładną, skromną granatową sukienkę w delikatną kratę, w której jestem sfotografowana w parku Sołackim. Siedzę na schodkach i poprawiam pasek w pantoflach, które specjalnie do tej sukienki zamówiłam u szewca przy ul. Szkolnej. Nazywał się Matuszczak. Powiedziałam mu: Chcę mieć czółenka z paskiem, żeby buty dobrze się trzymały i żeby piasek nie wchodził do środka – i on zrobił mi bardzo wygodne buciki.

Nigdy nie szyłam sobie niczego według gotowego wzoru. Zawsze były to ubrania, które chciałam mieć, zrobione tak, jak je sobie wyobraziłam. Mogłam coś gdzieś podpatrzeć, a potem po swojemu zmienić albo też wymyślałam własne elementy. Na sukience, w której w 1936 roku poszłam zrobić sobie zdjęcia u zawodowego fotografa, kazałam naszyć ozdobne szamerunki a także uszyć do niej narzutkę na ramiona. Dobrałam skromny i gustowny kapelusz z woalką, odpowiednie pantofle na obcasie – i powstała fantazyjna całość.

 

* Ul. Pocztowa – obecnie ul. 23 Lutego.