10 – Lato u Boguckich

(1929)

 

We wspomnieniach Firy Mełamedzon przewijają się dwie polskie rodziny, z którymi Mełamedzonowie bardzo się zaprzyjaźnili w Poznaniu. Jedną byli Boguccy, jak oni uciekinierzy z sowieckiej Rosji, drugą Rita i Władysław Banaczykowie – ludowy działacz polityczny, współpracownik posła Stanisława Mikołajczyka oraz jego żona. W albumach Firy Mełamedzon-Salańskiej nie ma żadnego zdjęcia przedstawiającego Boguckich czy Banaczyków – została tylko kopia jednej fotografii z Ritą Banaczyk – oryginał zaginął – oraz puste miejsce po drugiej, którą Fira dała Władysławowi Banaczykowi około 1942 roku, gdy ten niespodziewanie zapukał do domu Mełamedzonów w Jerozolimie. Opowieść o obu rodzinach – w książce.

Braki fotograficzne uzupełniamy tu dokumentami dotyczącymi Władysława Banaczyka odnalezionymi w poznańskich archiwach. A także barwnym wspomnieniem wakacji 1929 roku spędzonych przez czternastoletnią wówczas Firę Mełamedzonównę w domu Boguckich w Jastrzębsku koło Nowego Tomyśla.

 

Latem 1929 roku, kiedy w Poznaniu trwała wielka, ogólnopolska wystawa Pewuka – obejrzałam ją, ale niewiele już z niej pamiętam – pojechałam na całe wakacje do Boguckich na wieś. Zaprosili mnie w podzięce za pomoc, jaką okazał im tatuś. Rodzina Boguckich jak my pochodziła z Rosji i jak my straciła tam dom wraz z całym majątkiem. Tatuliński usłyszał od nich, że mieli w Ameryce, w znanej mu firmie asekuracyjnej, wykupione ubezpieczenie. – My też mieliśmy tę asekurację, ale straciliśmy papiery i nie możemy się starać o odszkodowanie – powiedział. – A my dokumenty mamy – odpowiedzieli. Rzeczywiście, mieli wszystko, tylko nie wiedzieli, jak starać się o odszkodowanie. Tatuś pomógł im napisać odpowiednie pisma i je złożyć. W efekcie państwo Boguccy dostali odszkodowanie za utracony w Rosji majątek, a pieniędzy było tyle, że starczyło na zakup kawałka ziemi i domu na wsi – nie pamiętam już jej nazwy – pod Nowym Tomyślem. Przeprowadzili się tam wkrótce całą rodziną*. Byli oczywiście ogromnie wdzięczni tatusiowi i jak się tam już urządzili, zaprosili mnie na całe wakacje.

Ich gospodarstwo nie było bogate, ale własne. Mieli parterowy dom z kilkoma pokojami, obszerne podwórze, przy którym stała stajnia i duża stodoła, ogródek warzywny z kilkoma drzewami owocowymi oraz kawałek pola, który zdaje się nie przynosił wielkiego dochodu. Kawałek za drogą rósł już sosnowy las. Nie byli majętni, ale nie byli też biedni. Najstarszy syn Wacław studiował w Poznaniu – zdaje się że medycynę. Przez niego mieliśmy stały kontakt z Boguckimi, bo jeśli tylko był w pobliżu Starego Rynku wstępował do naszego interesu, by przekazać Tatulińskiemu ukłony od rodziców, zapytać, jak się czuje, wymienić się informacjami.

Boguccy byli dobrymi i religijnymi ludźmi. W piątki w ogóle nie jadali mięsa, więc kiedy miałam przyjechać wypytali Tatulińskiego, czy lubię ryby. Odpowiedział, że uwielbiam śledzie, ale żeby – nie wiem już dlaczego – nie dawali mi ich dużo. Boguccy przejęli się tym i spełniali co do joty: co piątek dostawałam śledzia, ale zawsze tylko jednego. Wszyscy podśmiechiwali się z tego, bo śniadania, obiady i kolacje zawsze przebiegały wśród żartów i przekomarzań.

Wspominam te wakacje jako wielkie leniuchowanie. Na wsi jest cisza, spokój, zapachy, nie to co w mieście. Trzymałam się starszego o parę lat ode mnie syna Boguckich Anatola – choć nasze stosunki były przeważnie ciepło-chłodne – oraz ich córki Walentyny, młodszej ode mnie o trzy lata. A także Larysy i Igora, dzieci zaprzyjaźnionej z Boguckimi rodziny z Poznania, również uciekinierów z Rosji, którzy jak ja przyjechali tutaj na wakacje. Larysa i Igor nie mieli ojca, wychowywała ich matka, wdowa po jakimś profesorze. Larysa była z nas – nie licząc dwóch dorosłych już synów Boguckich – najstarsza. Czasem pod wieczór siadała z nami, młodszymi na brzegu lasu i wymyślała z głowy różne opowieści i bajki. Larysa była bardzo ładna, rok później została wybrana na drugą wicemiss Polski. Zrobiło się wtedy o niej głośno**. Na razie jednak wspólnie chodziliśmy po łąkach albo do lasu i wylegiwaliśmy się na sianie.

Którąś noc spędziliśmy całą grupą w stodole. Anatol opowiadał, jak wspaniały jest wschód słońca i namówił nas, młodych na nocleg na sianie. Nie zasnęłam chyba nawet na minutę. Leżeliśmy i rozmawialiśmy, patrząc co jakiś czas w małe okienko, czy już nie świta. Rano z domu nadeszli także dorośli. Niebo zaczęło szarzeć, czerwienić się i rozjaśniać, a my wszyscy patrzyliśmy przez to okienko, jak nad łąkami i lasem wstaje rzeczywiście cudny świt.

 

* Rodzina Jadwigi i Wacława Boguckich, jak wynika z Kartoteki Ewidencji Ludności w Archiwum Państwowym w Poznaniu, pochodziła ze Smoleńska. W Poznaniu mieszkali od maja 1920 roku do października 1927, kiedy to przeprowadzili się do Jastrzębska (obecnie Jastrzębsko Stare) koło Nowego Tomyśla. Mieli czterech synów i dwie córki.

 

** Nazywała się Larysa Winkowska i w wyborach Miss Polski 1930 roku – zgłosiło się do nich pięć tysięcy dziewcząt – rzeczywiście została wybrana na II Wicemiss. W momencie wyboru Winkowska pracowała w Izbie Przemysłowo-Handlowej w Poznaniu. Ówczesna prasa tak opisywała trzecią najpiękniejszą Polkę: „Wzrostu wysokiego; świetnie zbudowana. Szatynka o długich włosach, które czesze gładko i z tyłu w węzeł upina. Oczy duże, jasne, migotliwe, roześmiane. Cera biało-różowa bez cienia szminki”. (http://polskiemiss.blogspot.com/2011/06/historia-lata-30e-miss-polonia30.html)