Maryla i Marek

Zatrudnialiśmy czworo ekspedientów. Ojciec wybierał wyłącznie Polaków, bo nie chciał, żeby interes był kojarzony z właścicielem Żydem. Dlatego też nazwał firmę Mel-Poz – od Mełamedzon Poznań. Ale kiedyś, był chyba rok 1928, w porze obiadowej przyszli do ojca przedstawiciele gminy żydowskiej i poprosili, żeby zatrudnił jeszcze jednego pracownika. Wprawdzie wiedzą, że ma już dosyć ekspedientów – mówili – ale interes dobrze prosperuje a pewna żydowska rodzina znalazła się w tragicznym położeniu. On nazywa się Marek Lewkowicz, przyjechał z Kalisza szukać pracy, lecz od paru miesięcy nie może jej znaleźć. Nie mają z czego żyć. Na dodatek jego młodziutka żona, która skończyła dopiero osiemnaście lat, właśnie rodzi w Szpitalu Miejskim. Jest jednak za wąsko zbudowana i cierpi, nie może urodzić, matce i dziecku grozi śmierć. Pan Lewkowicz przyszedł do gminy po pomoc, a oni po zastanowieniu postanowili pójść z tym do pana Mełamedzona.

Śmiali się potem z Tatulińskiego, że kiedy słuchał tej opowieści ukradkiem, udając, że coś wpadło mu do oka, obcierał łzy. – A jak on wygląda? – zapytał. – Niestety, ma semicki wygląd – przyznali. Spodziewali się, że ojciec może nie chcieć go zatrudnić, ale Tatuliński powiedział: – Dobrze, chcę go zobaczyć. Zawołali Lewkowicza, który czekał na klatce schodowej. Tatuś przyjrzał mu się, wyjął z portfela sto złotych i mówi: – Angażuję pana i daję zadatek. Będzie pan miał pensję jak sprzedawca. Pensja u nas nie była wysoka, na poziomie przeciętnego urzędniczego wynagrodzenia, ale ekspedienci dostawali dodatkowe procenty od liczby sprzedanych ubrań. Lewkowicz od razu pobiegł z banknotem do szpitala. Wpadł na oddział położniczy, gdzie leżała Maryla, jego żona i wymachując stuzłotówką zawołał: – Mam pracę, mam pracę! Wtedy ona krzyknęła: – O! Krzyknęła tak głośno i z taką ulgą chyba, z nadzieją na normalne życie, że nerwy puściły, wstąpiły w nią nowe siły i zaczęła rodzić. Urodziła zdrowego chłopczyka Natana, małego Niutka. Nazwali go tak, bo Natan znaczy podarunek. Każdy mówił o nim, że to dziecko naszego interesu.

Fragment z książki „Fira. Poznańscy Żydzi. Opowieść o życiu”